Zabawa z lwem
Żarcik filozoficzny pt. Androkles i lew napisany w roku 1912 zaopatrzył G. B. Shaw w trzy lata potem w przedmowę, z której fragment przedrukowano w programie przedstawienia w Teatrze Współczesnym. Przedmowa jest ogromna — nawet jak na zwyczaje Shawa, który lubił w tej dziedzinie pofolgować swemu pióru. W książce obejmuje ona (w wydaniu „Penguin”) 109 stron (plus 7 stron posłowia) wobec… 42 stron tekstu samego utworu. W tych rozmiarach autor wyłożył całą filozofię czy ideologię swej sztuki, dodając do niej kilka pięter nadbudowy czy też pogłębiając ją o kilka poziomów. Tymczasem bowiem wybuchła wojna i Shaw mógł wzbogacić dawne dzieło nowymi doświadczeniami. Co prawda wzbogacił je raczej poza tekstem, właśnie w przedmowie — ale trudno zaprzeczyć, że pewne elementy tego tkwiły już przedtem w Androklesie i lwie.
Pretekstem dla tej komedii są prześladowania pierwszych chrześcijan przez Rzymian, przy czym wykpione są obie strony — prześladowani i prześladowcy. Nie idzie jednak o sprawy religii. Chrześcijanie są tu tymi, którzy wyłamują się z obowiązujących schematów, z obowiązującej wiary czy polityki i przez to są niebezpieczni dla tych, którzy tych schematów bronią. Sami zresztą po osiągnięciu władzy postępowaliby równie okrutnie wobec swoich przeciwników, jak Cezar wobec swoich.
Oddajmy zresztą głos autorowi zamiast męczyć się nad wyłuskiwaniem sensu samej sztuki. Prześladowania chrześcijan są tu pokazane — pisze w przedmowie Shaw — jako „próba zdławienia propagandy zagrażającej, zdawałoby się, interesom tych którym służy prawo i porządek ustanowione w imię religii i sprawiedliwości przez polityków-oportunistów, którzy bronią własnych pozycji… Krótko mówiąc, chrześcijański męczennik został rzucony lwom na pożarcie nie dlatego, że był chrześcijaninem, ale dlatego, że był dziwakiem — to znaczy: niecodziennym typem człowieka”.
W sztuce jest kilka aluzji politycznych na temat władzy i oportunizmu, które jednak swą zuchwałością nikogo już dziś nie szokują; jest kilka rzeczywiście błyskotliwych sformułowań, kilka odwiecznych i niezawodnych dowcipów z zakresu spraw małżeńskich i kilka powiedzeń, którym wypada uwierzyć na słowo, że są śmieszne, skoro wyszły spod pióra Shawa. Ale najwięcej śmiechu i najwięcej spontanicznych braw wywołują brykania i fikania lwa mającego zresztą rozkoszną maskę; tusza i komizm zewnętrznej sylwetki Mieczysława Czechowicza, czy figle Tadeusza Fijewskiego. Wydaje się to zastanawiające przy ocenie żywotności tej sztuki pisarza, którego przecież główną siłą był zawsze dowcip intelektualny. A może zresztą wystarczy to dla stworzenia leciutkiej i przyjemnej zabawy teatralnej. Tym bardziej, że przedstawienie jest jak zawsze pieczołowicie i ze smakiem wyreżyserowane przez Erwina Axera, że ma świetną scenografię Ewy Starowieyskiej i że aktorzy grają dobrze. Poza już wymienionymi wspomnijmy: Barbarę Wrzesińską (trochę zbyt krzykliwa Megera), Martę Lipińską (pełna umiaru Lavinia), Jana Kreczmara (dystyngowany Cezar), Zbigniewa Zapasiewicza (urodziwy kapitan) Henryka Borowskiego (tępy setnik) i wielu innych. Jednakże najmocniejsze oklaski dostali dwaj młodzi chłopcy „grający” lwa, co zresztą rzeczywiście robili bardzo sprawnie.
George Bernard Shaw — Androkles i lew — Komedia w 2 aktach z prologiem. — Przekład Floryana Sobieniewskiego. — Reżyseria: Erwin Axer — Scenografia: Ewa Szarowieyska [Starowieyska]. — Muzyka: Zbigniew Turski. — Opracowanie pantomimy: Witold Gruca. (Teatr Współczesny. — Premiera 16.I.1964).