Zabili go i uciekł (fragm.)
Nic dziwnego, że następnego dnia (sobota) wszedłem mocno przygnębiony na widownię Teatru Kameralnego. Z ręką na sercu przyznaję, spodziewałem się najgorszego, po piątkowych wrażeniach. Jednak tym razem zręcznie napisana intryga znalazła lepszego sojusznika w aktorach. Bardzo ostro, ekspresyjnie i konsekwentnie zagrana była postać Heleny Wheeler (Iga Mayr), aktorka absolutnie zaskoczyła nas pointą. Nie tylko wywiodła w pole bohaterów sztuki, ale i wszystkich widzów, którzy nie spodziewali się takiego zakończenia. Bardzo dobra w groteskowej roli niemieckiej służącej była Jadwiga Ziemiańska. Dawno nie widziałem tej aktorki w takiej dyspozycji. Serdecznie mnie ubawił Zygmunt Bielawski jako pan Appleby. Był najżywszą postacią w tej sztuce, mając wręcz popisowe momenty. Reszcie zespołu aktorskiego można to i owo powytykać.
Jednak największe pretensje mam do reżysera tego „kryminału” Marii Straszewskiej. I w tym wypadku było to robione bez znajomości reguł gry. Niech odkryję po raz dwutysięczny dwunasty, że sztuka sensacyjna wymaga od reżysera czegoś więcej, niż przeczytania didaskalii. Nie do zniesienia było rozegranie kilku scen, że tak powiem, sygnałowych dla widza, pilnie śledzącego intrygę. Choćby spiskowanie pary Remiszewska — Danielewski tuż przed wyjazdem pani Wheeler (Mayr).
Z tych to powodów misterna pajęczyna anegdoty kryminalnej staje się dla wychowanka telewizyjnych teatrów sensacji siatką z grubych powrozów z supłami. Trudno diament oszlifować siekierą. Trzeba mieć do tego specjalne narzędzia, wie o tym każdy reżyser. Przepraszam nie każdy.
Trudno mi również wytłumaczyć sobie dlaczego w czasie kanikuły trzeba usprawiedliwiać teatralne brakoróbstwo. Co w obu wypadkach można zauważyć.
Z dwojga złego doradzałbym wszystkim wybranie się do Teatru Kameralnego. Mniej trzeba przymykać oczy. Na tym z przykrością zeznania swoje kończę.