Artykuły

Molier, baśń i maski

Oto i krakowska "Groteska", jako drugi teatr po "Starym", dała "nowego" Moliera, zasadniczo różnego od szeregu klasycznych (myślę: tradycyjnych) inscenizacji tego autora. "Mizantrop" w tłumaczeniu Kotta zawarł swą odkrywczość i aktualność w warstwie tekstowej, problemowej. Ona to przede wszystkim wyznaczyła rangę dramatu jako utworu tak bardzo współczesnego, że inscenizację Zygmunta Hübnera można było zakwalifikować do repertuaru sztuk nowoczesnych. Romana Próchnicka, reżyser "Skąpca", zadowoliła się starą wersją Boya, natomiast" pokusiła się o odczytanie Moliera poprzez groteskę, widowiskowość, podkreślenie elementów czystej gry znaków. I jeśli "Mizantropa" można było umiejscowić w latach 60-tych naszego wieku, "Skąpiec" byłby wszędzie i nigdzie, w wyobraźni i każdej rzeczywistości, byłby barokowy i dzisiejszy, ale przede wszystkim: metaforyczny, baśniowy, umowny i teatralny. Byłby przypowieścią o dusigroszu, który nade wszystko kochając pieniądze gotów był poświęcić dla nich osoby i uczucia najbliższe, popadając przy okazji w różne a dziwne tarapaty, i tak dalej, i tak dalej... nie ma potrzeby powtarzać wątku wszystkim dobrze znanego. I że tak właśnie można go rozumieć - zawdzięcza to w ogromnej mierze chwytowi, którego stary Molier chyba dotąd nie znał, a mianowicie maskom, jakie inscenizator nałożył aktorom, a które, czytamy w programie, znakomicie "ułatwiają podróż w świat wyobraźni".

Maski są duże i zabawne, każda ma jakiś specyficzny, odrębny i charakterystyczny dla danej postaci grymas. Harpagon np. ma twarz długą, trupiobladą i zgryźliwie skrzywioną; Marianna, jego niedoszła małżonka, jest pucołowata i lekko przygłupia, jak w większości "panienek na wydaniu". Z umowną wyrazistością masek znakomicie współgrają kostiumy, potraktowane przez projektanta nawet nie z dystansem, ale wręcz satyrycznie: są bajecznie pstrokate i "szmaciate", zabawnie parodiują kolorystyczno-ilościowe rozpasanie strojów barokowych salonów" (i pomysły scenograficzne - Szajny...?), ale też niejeden ze współczesnych młodocianych widzów, ubrany w najmodniejszą koszulę á la "flower power" odczuje szpilkę pod swoim adresem... Dekoracja jest prosta, funkcjonalna i poniekąd symboliczna: wnętrze, a raczej sugestia wnętrza pokoju (salonu), którego ściany składają się z dziesiątków szuflad, szufladek i schowków dokładnie ubezpieczonych przeróżnymi zamkami. Jedyną więc rzeczą, którą można z tego domu wynieść bez wiedzy właściciela, są... świeczki kandelabrowe, które nb. rzeczywiście znikają w trakcie sztuki, stanowiąc zastępczą "zapłatę" za usługi wyświadczone Harpagonowi przez służbę i osoby trzecie.

"Skąpiec" Romany Próchnickiej miał być groteską i niewątpliwie dużo zrobił, żeby sprostać temu zamierzeniu. Podkreślił zawsze rzadko punktowaną, ale istotną cechę struktury dramatycznej utworu, jakim jest kalejdoskop ciągłych uników, wzajemnych podchodzeń i udawań, niedosłyszeć i przekręceń - ten cały mechanizm fałszywej i fałszowanej prawdy, jaką są otoczeni i jaką sami tworzą bohaterowie dramatu. Błysnął tu stylem wprost z absurdu Ionesco i Mrożka, stał się nagle bardzo nam bliski choćby tylko w sferze psychologicznej. Dużo jest także w tej sztuce śmiechu i zabawy, może nawet - choć to komedia - za dużo. Bowiem zarówno drobiazgi, z których składa się każdy dzień naszego żywota, jak r problemy największe, moralne - odbieramy poprzez ów śmiech, który się toczy z jednakową siłą w poprzek rzeczy błahych i istotnych, nie pozwalając czasem na ich rozróżnienie. Właściwie... to bardzo dobrze, że jest ten śmiech i humor, że wszystko dzięki niemu staje się jakoś lżejsze i prostsze, że nie nudzą się dzieci, bo i one bez specjalnych oporów mogą "Skąpca" oglądać - jako baśń, gdzie śpiewają i tańczą, gdzie mówią o różnych złych rzeczach, ale tak śmiesznie, że nie ma się czego bać. I dobrze w końcu, że stary Molier naprawdę nas zabawił, bo zaczęliśmy go już poważnie podejrzewać o starczą zgryźliwość i postępujący pesymizm. Ale ja mam żal do p. Próchnickiej, że tak świetnie wyposażywszy swojego "Skąpca" w humor i dowcip, uczyniła to kosztem tej odrobiny jadu moralizatorskiego, która cechowała zawsze wszelkie dobre komedie, nawet te najśmieszniejsze. Bo trudno - nieprawdaż?, czuć zasłużoną odrazę do człowieka, który jest dla nas tylko zabawny, i chyba równie trudno przejąć się głęboko czymś, co mimo iż ważne i mądre, nieustannie jest parodiowane, wykrzywiane w zwierciadle satyry i trzymane w dystansie nie pozwalającym na dotknięcie choćby małym palcem. Groteska bowiem wymaga trochę więcej, niż tylko umiejętności wywoływania śmiechu. Widziałbym chętniej "Skąpca" zdzierającego maski (nie dosłownie!) obłudy i zakłamania, ukazującego naturę ludzką w świetle czystym, taką, jaką jest naprawdę, z wszystkimi jej słabościami i sprzecznościami, demaskującego zardzewiałe mechanizmy stosunków międzyludzkich, wytaczającego na scenę najcięższe problemy i rozdmuchującego je do granic wytrzymałości, aby potem celną strzałą parodii sprowadzić je do właściwych rozmiarów, a jeśli rozwiążą się w międzyczasie - puścić resztki z wiatrem humoru.

Wiem, nie dało się inaczej. Prawo umowności, prawo maski, ma też swoje granice. Nie można chcieć wszystkiego naraz, zwłaszcza że stopień trudności urósłby w tym wypadku do wymiarów wprost gigantycznych. Ale krytyk, istota przewrotna, zawsze chce więcej, niż może otrzymać. I stąd ów maleńki żal, który nie jest bynajmniej zarzutem dyskredytującym "Skąpca" w oczach moich, czy w ogóle widza - wręcz przeciwnie. Podobało mi się to przedstawienie w kształcie, jaki mu nadano, i uważam je za jedno z celniejszych osiągnięć "Groteski". Podobały mi się więc maski, kostiumy i scenografia Joanny Braun, bardzo dobra była muzyka Stanisława Radwana, bezbłędnie trafiająca w stylizację barokową, układy choreograficzne Zofii Więcławówny uważam za jedne z najlepszych scen przedstawienia. Również aktorzy stanęli na wysokości zadania. Dowcipem scenicznym, tym trudniejszym, że pozbawionym możliwości mimiki, znakomicie błysnęli: Mirosława Kotula jako Marianna, Stanisław Rychlicki w roli Jakuba, Stanisław Urbaniak jako Strzałka, Tadeusz Walczak - Kleant i sam Harpagon - Juliusz Wolski. Należałoby właściwie wymienić cały zespół, ale - rzeczą krytyka jest wybierać wedle upodobania i własnej opinii.

Wszystkim, którzy zdecydują się na wizytę w "Grotesce", szczególnie polecam sceny "rodzinne", zwłaszcza dialogi pana domu z Jakubem i synem. Zaznaczam lojalnie, że w międzyczasie też nie będą się nudzili.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji