Obostrzenia w filharmoniach i operach. Czas na orkiestry półsymfoniczne
Tu problem są nie tylko limity miejsc na widowni. Coraz więcej oper i orkiestr odwołuje występy, bo muzycy zapadają na CCMD-19. Sytuacja, która po uderzeniu drugiej fali pandemii zapanowała w teatrach muzycznych i filharmoniach, staje się coraz bardziej dramatyczna.
Nawet pojedynczy przypadek COVID-19 w zespole oznacza odwołanie planów i konieczność przeprowadzenia testów na koronawirusa w zespole. W Operze Krakowskiej odwołano kilka dni temu próbę do „Orfeusza w piekle" Offenbacha (premiera planowana na 22 października). Powód: żona chórzysty ma COVID-19. Widzowie Opery Wrocławskiej, którzy liczyli na otwarcie sezonu pod rządami nowego dyrektora artystycznego, śpiewaka Mariusza Kwietnia, na godziny przed wydarzeniem dostali informację o przeniesieniu wieczoru operetkowego i przedstawienia „Nabucco" Verdiego na nieokreśloną przyszłość.
W poniedziałek zaś Polska Opera Królewska w Warszawie poinformowała o odwołaniu prapremiery „Hioba" Krzesimira Dębskiego, który miał być pokazywany w Świątyni Opatrzności Bożej - nawet przy ograniczeniach weszłoby 450 osób. Bo w zespole są chorzy na COVID.
Podobną sytuację przerabiała już Filharmonia Narodowa w Warszawie, kiedy 2 października, tuż przed koncertem inaugurującym sezon po trwającej od marca przerwie, okazało się, że jeden z muzyków zaraził się koronawirusem. Koncert odwołano i zaordynowano testy innym muzykom. Wypadły negatywnie i orkiestra mogła 9 października zagrać koncert na otwarcie - też przełożonego - Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena.
- Jeszcze przed wprowadzeniem żółtej strefy przygotowaliśmy dwa warianty programu. Jeden tylko do grudnia ze zmniejszonymi obsadami w orkiestrze i drugi - od stycznia do czerwca przyszłego roku - w zależności od tego, jak się rozwinie sytuacja - mówi Wojciech Nowak, dyrektor naczelny FN. - Nie wprowadziliśmy sprzedaży abonamentów, bo nie wiemy, ile miejsc możemy sprzedawać z wyprzedzeniem. Bardzo trudno w ten sposób pracować.
Podczas wydarzeń kulturalnych słuchacze muszą siedzieć w maskach, w odległości 1,5 metra od siebie. Ta sama odległość obowiązuje na estradzie. - Nasz normalny skład to ponad 80 muzyków w orkiestrze. Teraz, aby zachować przepisowe 1,5 metra odległości, gramy z nie więcej niż 40 muzykami w zespole - dodaje Nowak. Wątpliwości budzi to, że większość muzyków nie nosi masek podczas grania, nawet jeśli grają np. nie na oboju czy flecie, tylko na skrzypcach i wiolonczeli. Twarzy nie zakrywają także dyrygenci.
A co z operą? Np. Werther z opery Masseneta musi przytulić do serca ukochaną Charlotte i zaśpiewać z nią w duecie pieśń miłości. Nie może przestrzegać przy tym 1,5-metrowej odległości. Chodzi o „Werthera" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie, którego premiera odbyła się tuż przed ogłoszeniem kraju żółtą strefą. Tytułową postać śpiewał w nim sławny tenor Piotr Beczała.
- Nie obawiam się występów. Testuję się na COVID przed każdym występem. Na scenie znajduje się kilka osób jednocześnie i ryzyko jest niewielkie. Zresztą zapadłem na COVID w marcu i mam ciągle stwierdzone przeciwciała - przyznaje Beczała.
Do problemów organizacyjnych dochodzą finansowe. Ograniczenie liczby widzów pogorszy rentowność instytucji. -Od marca odnotowaliśmy stratę w wysokości 7 mln zł - mówi Waldemar Dąbrowski, dyrektor naczelny Opery Narodowej, która przez pół roku pozostawała nieczynna.
Tylko że granie też kosztuje - wprawdzie muzycy orkiestry i chóru są na etatach, ale już zakontraktowanym do konkretnych ról solistom i dyrygentowi trzeba płacić honoraria. Przychody z biletów pomagały częściowo pokryć te koszty. A jak jest poza stolicą?
- Z powodu pandemii utraciliśmy kilkaset tysięcy złotych, ale staramy się realizować nasze statutowe cele - mówi Tomasz Janczak, szef Filharmonii Dolnośląskiej w Jeleniej Górze. I tak 16 października Antoni Wit zadyryguje tam symfoniami Schuberta i Dworzaka. Tydzień później filharmonia w ramach Karkonoskiego Festiwalu Operowego wystawi widowisko „La Traviata" Verdiego. - Oba te wydarzenia będą dostępne również na żywo w internecie - informuje dyrektor Janczak.
- Gdybyśmy byli Ameryką, już dawno musiałbym zwolnić wszystkich pracowników - mówi Wojciech Nowak. Sytuacja muzyków w Stanach Zjednoczonych, gdzie publiczny mecenat istnieje w postaci szczątkowej, faktycznie jest tragiczna. Wielu od marca nie ma pracy. - Mój kolega, muzyk Metropolitan Opera, jeździ teraz jako kierowca w Uberze. Jest na skraju załamania nerwowego - słyszę od znajomego instrumentalisty.
Takie dramaty na razie nie grożą muzykom w Polsce, zwłaszcza w instytucjach, które mają luksusową sytuację w postaci wysokiej dotacji z Ministerstwa Kultury.
Pieniądze na utrzymanie składu osobowego instytucji na razie są. W Filharmonii Narodowej wielu lepiej sytuowanych słuchaczy zdecydowało się nie domagać się zwrotu biletów na odwołane koncerty. - Jesteśmy im wszystkim bardzo wdzięczni - mówi Wojciech Nowak. •