Artykuły

Otwarte niebo

Festiwal Nowe Epifanie to projekt przerwany, uśpiony w czasie. Podczas jedenastej edycji z powodu pandemii udało się pokazać tylko dwie z siedmiu premier teatralnych.

„Noli me tangere” — tegoroczne hasło — to sło­wa Jezusa skierowane do Marii Magdaleny. Można tłumaczyć je jako „Nie zatrzymuj mnie”, „Nie chwytaj się mnie”. Organizatorzy wybra­li: „Nie dotykaj mnie”. Jego sens zdaje się co najmniej podwójny. Z jednej strony zawiera prośbę Jezusa do Magdaleny, by po zmartwychwstaniu pozwoliła mu odejść. Z drugiej — przy­wodzi na myśl tragiczne świadectwa osób wy­korzystywanych psychicznie czy seksualnie. Wykrzyknienie „Nie dotykaj mnie!” to opo­wiedzenie się za każdym skrzywdzonym.

Festiwal rozpoczęła Katarzyna Minkowska spektaklem Maria Magdalena. Wykład o grze­chu. Reżyserka w zeszłym roku w ramach Laboratorium Nowych Epifanii pokazała bar­dzo ciekawy spektakl o Judaszu. W tym roku skoncentrowała się na postaci Magdaleny. Minkowska buduje swój zespół z młodych twórców różnych profesji. Pośród wykonaw­ców byli bowiem zarówno tancerze, choreo­grafowie, jak i aktorzy. Maria Magdalena to spektakl o kobiecie: jej poszukiwaniu tożsa­mości i miejsca w patriarchalnym świecie. Opowieść o apostołce apostołów Minkowska ujmuje w formę wykładu kierowanego do zebranej publiczności (jak zwykle w jej teatrze bezpośredni kontakt aktora z widzem jest pod­stawą teatralnego procesu). To właśnie z na­pięcia między wykonawcą i odbiorcą rodzi się jej performatywna wypowiedź. Reżyserka dekonstruuje mit Marii Magdaleny — świętej przywłaszczanej przez rozmaite środowiska, które czynią z niej własną patronkę. Już na samym początku Maria Magdalena (Sylwia Boroń) obala narosłe wokół biblijnej postaci stereotypy. Magdalena nie była żoną Jezusa, nie ma też dowodów na to, że była prostytutką, którą Jezus uratował przed ukamienowaniem. Pewne jest — według ewangelicznych świadectw — że podążała za Nauczycielem, który wyrzucił z niej siedem demonów. O jakie demony chodzi? Czy była to choroba (epilepsja?), czy psychiczna dysfunkcja? Nie ma na to w Biblii odpowiedzi. Minkowska zobaczyła siedem de­monów w poprzedniczkach Marii Magdaleny, w kobietach Pisma, których historie wciąż prze­nikają do życia każdej z nas i każą zastanawiać się nad zamysłami Boga. Demony to wrośnięte w nas od pokoleń kompleksy i wielowiekowe uwarunkowania społeczne.

W spektaklu dominuje biel przecinana cza­sem wyraźnym symbolicznym kolorem, na przy­kład czerwienią podczas sceny ucinania głowy Holofernesowi. Demony mają na sobie białe tuniki i przewiązane na różne sposoby różowe wstążki — symbol kobiecości, ale także stereotypizacji kobiet. Maria Magdalena występuje we współczesnym białym garniturze. Stoi za pulpitem i popijając wodę, przedstawia swoje przemyślenia na temat własnego miejsca w his­torii. Ważna staje się tu choreografia. Demony nie mają do dyspozycji słów, emocje wyrażają układem ciała, ruchem lub bezruchem. Nie­które nawiązują do znanych dzieł sztuki, na przykład rzeźb Rodina. Wypowiedź poszerza prezentacja wideo. Dzięki zbliżeniom na twarze kobiet, najazdom kamery na detale, uwidacz­niają się skrywane emocje, ujawniają — zwykle opresyjne — zależności między postaciami. Na początku spektaklu wszystkie demony sie­dzą za foliowym przepierzeniem. Na scenie pojawiają się po wcześniejszym wywołaniu przez Marię Magdalenę. Wychodzą niechętnie, wyganiane z ciała bohaterki, którą od wieków oblepiają. Maria Magdalena staje się w ujęciu Minkowskiej kobietą gromadzącą w sobie wszelkie odmiany kobiecości, postacią archetypiczną. To w niej chroni się Ewa, Zuzanna podglądana przez starców, żona Lota, zgwał­cona i poćwiartowana żona lewity, odważna Judyta, zdradzająca Dalila.

Reżyserka pyta o sens danych opowieści i ro­lę kobiety w społeczeństwie. Co się stało z Zu­zanną, gdy jej historia pozytywnie się wyja­śniła? Czy ktoś ją przeprosił, zwrócił jej honor? Dlaczego Dalila zdradziła zakochanego w niej Samsona, obcięła mu włosy i skazała na bo­lesną wegetację? Co takiego zrobiła żona le­wity, że spotkała ją aż tak straszna śmierć? Demony pochodzą ze Starego Testamentu, a Maria Magdalena jest kobietą Ewangelii, któ­ra dzięki Jezusowi dostaje zupełnie nową rolę w kulturze. Jest obecna wśród apostołów, po­dąża za Mistrzem od Betanii, tylko ona i Jan są przy Jezusie aż do Jego śmierci. To ona idzie do grobu, by nasmarować olejami ciało zmar­łego. Wreszcie Maria Magdalena jako pierwsza — przed mężczyznami — spotyka zmartwych­wstałego Chrystusa i ma przekazać tę wiado­mość apostołom. Jezus, wbrew społecznym normom, wyznacza jej ważną funkcję, wska­zując tym samym na doniosłą rolę kobiety.

Minkowska, opowiadając o kobietach Bi­blii, pyta o status kobiety dzisiaj. Przekonuje, że własne ograniczenia i społeczne stereotypy wciąż nas zniewalają, nie pozwalają w pełni się rozwijać i iść własną drogą. Marii Magdalenie pomógł Jezus — to On dał jej wewnętrzną siłę i wolność w odkrywaniu świata. Dlatego tak niezwykle przejmujący jest ostatni monolog bohaterki. Trudno jej wyobrazić sobie rzeczy­wistość bez wspierającej ręki Mistrza. Z wiel­kim wzruszeniem zastanawia się, czy będzie umiała korzystać ze swojej wolności, czy oswo­bodzona od siedmiu ograniczeń zacznie żyć własnym życiem. Niebo jest dla niej otwarte. Wyzwolona przez Jezusa musi zmierzyć się z samodzielnością. Maria Magdalena bardzo boi się jednak wolności. Czy wystarczy jej siły, by zachować swą niezależność?

Czy siły do wytrwania w kapłaństwie wy­starczy bohaterowi Bożej krówki Sławomira Narlocha? To już druga — jak i w przypadku Katarzyny Minkowskiej — wypowiedź reży­sera na Epifaniach. W zeszłym roku Narloch zaprezentował Oratorium o mleku. Umowność, muzyczność i humor ponownie zdominowały świat jego spektaklu. Głównym bohaterem jest młody wikary (Maciej Zuchowicz) pracujący gdzieś na małej parafii, który w codziennej posłudze kapłańskiej odkrywa własne słabości i kompleksy. Narloch poprzez humorystyczne dialogi, zabawne sytuacje porusza tematy waż­ne, nieraz trudne i bolesne. W konwencji umow­nej, nawiązującej w prowadzeniu aktorów do tradycji szopek (pojawianie się i znikanie dia­logujących par), tworzy na oczach widzów teatr żywy i dotykający.

Po wielu krytycznych, lecz ważnych wypo­wiedziach artystycznych na temat kleru, Nar­loch proponuje tym razem spojrzeć na pojedyn­czego kapłana, który boryka się z samotnością. Nikt nawet nie zna jego imienia, dla mieszkań­ców jest po prostu wikarym. Choć poprzez grę w piłkę z miejscowymi chłopakami stara się wejść w większą zażyłość ze społecznością, wciąż pozostaje kapłanem, którego nie wypa­da sfaulować. Jest kimś obok, a przecież tak sa­mo odczuwającym potrzebę kontaktu z dru­gim człowiekiem.

Narloch poprzez proste rozmowy toczące się w konfesjonale dotyka najważniejszych pytań egzystencjalnych i teologicznych. Każda spowiedź jest procesem przepracowywania dramatycznych zdarzeń zarówno penitenta, jak i spowiednika. By pomóc zrozumieć czy odsłonić sens danych zdarzeń, wikary sięga po własne doświadczenia, a zarazem mierzy się ze swoimi obecnymi i dawnymi bolączka­mi. Czy naprawdę wierzy? Jaki jest jego Bóg? Dlaczego wstydzi się swego imienia Tomasz? W centrum obszaru gry stoi prosty drewnia­ny konfesjonał przypominający o sensie ka­płaństwa, pośrednictwa między człowiekiem a Bogiem — to symbol mierzenia się ze słabo­ściami i złem.

W artystycznej wizji Narlocha Bóg ma róż­ne oblicza, przybiera taką postać i odsłania ta­ką twarz, jakiej pragniemy, uosabia nasze bra­ki i tęsknoty. Samotnej, nieatrakcyjnej dziew­czynie Bóg ukazuje się jako przystojny, nagi młodzieniec, dla fascynującego się futbolem wikarego jest świetnym rozgrywającym, dla przeżywających pierwszą miłosną fascynację dzieciaków kryje się w niewinnym pocałunku. Zawsze jednak ma zrozumienie dla naszych słabości, „bo tak!”. Słabości księdza, który był wymodlonym u św. Tomasza dzieckiem, czy słabości miejscowego alkoholika, który naj­bardziej nie może sobie wybaczyć, że zawiódł własne dziecko.

Rytm spektaklu wyznaczają dźwięki mu­zyki. Religijna pieśń kilkakrotnie zapowiada sceny procesji. Narloch zestawia bowiem dwa oblicza Kościoła: Kościół jako religijne wido­wisko z feretronami, rzucaniem kwiatów, za­pachem kadzidła i wspólnym śpiewem — oraz Kościół intymny, dziejący się w cichym dia­logu wyznawania win. Przedstawienie kończy się porywającą kompozycją na akordeon, pu­zon i instrumenty perkusyjne. Wirtuoz Bóg (Jakub Gawlik) objawia się wikaremu jako wy­bitny muzyk, kryjący się w harmonii dźwię­ków i ich pięknie. Wikary doznaje objawie­nia. Zauroczony koncertem, patrzy na Boga akordeonistę. „Ty jesteś prawdziwym Bogiem” — wyznaje. Ten z ciepłym uśmiechem odpo­wiada: „Nie! Jakiego pragniesz”. Nikt chyba w pełni nie może poznać Boga, każdy jednak tworzy w wyobraźni Jego wizerunek.

Spektakl klamruje opowieść o bożej krów­ce. Historia wikarego rozpoczyna się od spo­wiedzi dziecka komunijnego, które nie widzi w sobie grzechu. Zdesperowany ksiądz na­mawia więc chłopca, by zabił choć biedronkę. Sakrament pokuty musi przecież mieć swój sens. W epilogu owad ożywa. Wyrządzone zło zostało odkupione, a może ten grzech w ni­czym nie był potrzebny Bogu. On przecież jest, bo tak. W prostym, przepełnionym atmosferą ludowości świecie Narlocha każdy z nas jest bożą krówką.

Współpraca festiwalu z młodymi twórcami: ich świeże spojrzenie na biblijne toposy, sto­sowanie nowoczesnego języka i poszukiwanie formy w ramach Laboratorium Nowych Epi­fanii, przekonuje, że teatr nie musi być tylko miejscem krytycznej oceny Kościoła — choć ta jego rola bywa potrzebna — ale i przestrzenią dialogu między Bogiem i człowiekiem.

XI Festiwal Nowe Epifanie, Warszawa, 26 lutego — 5 kwietnia 2020 festiwal przerwany z powodu pandemii

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji