Zespół rozpisany na dwoje
Premiera spektaklu baletowego Eufolia /Ambulo na finał 5. Festiwalu Oper Współczesnych w Operze Wrocławskiej — wydarzenia wyjątkowego, oznaczonego w tytule tegorocznej edycji znakiem „+" — składała się z dwóch odrębnych choreografii wykonanych przez niemal identyczny skład tancerzy. Na scenie wystąpił prawie cały zespół formującego się jeszcze, młodego, trzydziestoosobowego Baletu Opery Wrocławskiej.
Eufolia w choreografii Jacka Przybyłowicza nie ma narracji. Scena jest niemal pusta, z ciemności wyłania się tancerz o nagim torsie, dopiero po chwili za jego plecami ukazuje się tancerka. Dajana Kłos i Daniel Agudo Gallardo w skupieniu tańczą w miłosnym duecie do Koncertu fortepianowego Wojciecha Kilara. Przybyłowicza interesują w tej pracy relacje — także miłosne — między jednostką, dwojgiem ludzi a grupą, w których znaczącą rolę odgrywa przestrzeń. Od pierwszych taktów zachwycają miękkie linie poruszających się na podobieństwo fali rąk, zmysłowe wygięcia tułowia, płynność gestów odzwierciedlających intymność spotkania kobiety i mężczyzny.
Taniec oparty na klasycznych pozach baletowych i wykonywany na pointach zostaje złamany przez proste figury (ugięcia kolan), codzienne czynności (szuranie) i zwyczajne gesty, na przykład w scenie rozpoczynającej miłosne trio Piotr Bednarczyk podaje Gallardowi koszulkę, aby ten osłonił nią ciało. Następnie z Ines Furuhashi-Huber mężczyźni tańczą w miłosnym trójkącie. Dla stylu Przybyłowicza charakterystyczne są przepływowość ruchu, wertykalne ułożenie ciał, minimalizm, zwrócenie uwagi na detale, choćby gest dłoni. To choreografia wymagająca od młodego zespołu wielkiej precyzji — wrocławscy tancerze świetnie poradzili sobie zarówno w scenach duetów i trio, jak i grupowych.
W głębi pozbawionej scenografii sceny wisi cienka, czarna, foliowa kurtyna, mieniąca się przy najmniejszym poruszeniu powietrza — jej ruch do góry wyznacza przejścia scen i zmiany muzyki. Tancerze ubrani są w ciemne, stonowane kostiumy — kobiety w szare stroje kąpielowe, mężczyźni w przezroczyste koszulki i dłubie spodnie. Sterylności dodaje śnieżnobiała podłoga baletowa. Oczarowuje sensualność obrazów zawarta nie tylko w ruchu, ale i w delikatnych uderzeniach point, szelestach kotary poruszanej przez przebiegających tancerzy. Za oprawę plastyczną odpowiada sam Jacek Przybyłowicz, który, wykorzystawszy oddychający, ruchomy materiał, uczynił z biało-czarnej przestrzeni sceny operowej kolejnego bohatera spektaklu.
W pierwszej części wieczoru oprócz muzyki Kilara można było usłyszeć Trzy utwory w dawnym stylu Henryka Mikołaja Góreckiego (z wyraźnie brzmiącą partią instrumentów smyczkowych) oraz tytułową Eufolię skomponowaną przez Prasquala, czyli Tomasza Praszczałka. Ten młody kompozytor, dyrygent i pianista już kilkakrotnie współpracował z Przybyłowiczem, między innymi przy baletach Sześć skrzydeł aniołów (Polski Balet Narodowy, 2012) i Infolia (Teatr Wielki w Poznaniu, 2015), która z Eufolią ma wejść w skład planowanego tryptyku wykorzystującego muzykę polskich kompozytorów. Oba utwory — Góreckiego i Kilara — zdaniem Przybyłowicza są „nasycone pierwiastkiem tanecznym”, czego dowodzą powstające do nich liczne choreografie, a jednocześnie wymuszają redukcję środków i minimalizm. Do nowoczesnej elektroniki Prasquala wyświetlono projekcję multimedialną Ewy Krasuckiej, przedstawiającą tancerzy z góry. To zestawienie pozwala spojrzeć na ruch z kilku perspektyw (jak w muzyce Prasquala, emitowanej z wielu kierunków, w której dźwięki nachodzą na siebie).
Zarówno Eufolia, jak i Ambulo to spektakle autotematyczne, eksponujące pracę wrocławskiego zespołu. Przybyłowicz zrezygnował ze scen solowych, położył nacisk na synchronizację ruchu w scenach grupowych. Odmienne założenie miał Jacek Tyski, choreograf-rezydent zespołu baletowego Opery Wrocławskiej. W Ambulo przez cały czas wszyscy są na scenie, a każdy z tancerzy wykonuje solówkę. Wymaga to od młodych twórców wypracowania obecności scenicznej, świadomości siebie na scenie, nieustannego skupienia pomimo zmęczenia. Nie zawsze się im to udaje i — także po względem technicznym — spektakl jest nieco słabszy w porównaniu do propozycji Przybyłowicza, w której mimo precyzyjnego, wymagającego fizycznie ruchu uderzała naturalność i swoboda wykonania. W obu choreografiach zachwyca subtelna reżyseria świateł Olgi Skumiał, a największym rozczarowaniem był brak muzyki na żywo.
Ambulo opowiada fabułę. Tyski wychodzi od znaczenia tytułu: z łaciny ambulo oznacza wędrować, chodzić, spacerować. Zespół, ubrany w szare, jednolite płaszcze z podniesionymi kapturami, tworzy bezimienny tłum, który w pierwszej scenie odlicza od dziesięciu do jednego. Wtedy następuje eksplozja energetycznego ruchu opartego na szybkich zmianach, zwolnieniach i przyspieszeniach, mocno akcentującego ciężar ciała tancerza. Dopiero gdy — w scenach solowych, duetach i triach — zrzucają oni wierzchnie okrycia, ujawniają swoje osobowości za sprawą barwnych, bardzo zindywidualizowanych kostiumów (do obu części przygotowała je Anna Sekuła).
Układ choreograficzny Tyskiego oparty jest na jazzowych rytmach — muzyce holenderskiego kompozytora Louisa Andriessena. Ważną rolę odgrywa tekst oryginalnie wpisany w utwór. W De Stijl, inspirowanym obrazem Kompozycja z czerwonym, żółtym i niebieskim Pieta Mondriana (te same kolory dominują w kostiumach), kobiecy głos opowiada o mężczyźnie, podróżach do Paryża i Londynu, spotkaniach w atelier czy kafejce. W spektaklu Tyskiego miejsca te dodatkowo obrazują projekcje przygotowane przez Piotra Bednarczyka. Połączenie warstwy tanecznej i teatralnej (słowno-wizualnej) pozwoliło tytułową wędrówkę potraktować zarówno dosłownie, jak i metaforycznie — jako poszukiwanie siebie, swojej tożsamości, ale także miejsca w grupie, również w konkretnym zespole, kierowanym na co dzień przez choreografa.
W Eufolii ostatnie takty dopisuje taniec — tancerze stąpają rytmicznie w ciszy. Dźwięk stóp uderzających o deski sceny jest przejmujący. Na pewno zostanie na długo w pamięci.