Artykuły

Tasak zamiast dialogu

K. rozgrywa się w noc wyborczą 2019 roku, kiedy znowu rywalizują PiS i PO. W przeciwieństwie do Triumfu woli, najnowszy spektakl duetu nie daje nadziei: polityczny chocholi taniec będzie trwał.

Jarosław Kaczyński jako klaun. Tak skonstru­owany jest pierwszy, znakomity, ale też wielo­znaczny, obraz poznańskiego spektaklu w Tea­trze Polskim. „O, jesteście wszyscy. Łatwiej będzie was pozamykać!” — syczy bohater szy­derczo. Czuć dreszczyk emocji, jaki musi to­warzyszyć premierze spektaklu o najbardziej wpływowym człowieku w kraju, który działa bez konstytucyjnej odpowiedzialności, gdy tymczasem nasilają się obawy przed wycina­niem politycznych przeciwników i zawłasz­czaniem państwa.

Jakub Papuga od początku demonstruje nieprzystosowanie do życia, o którym wielo­krotnie mówiło się w kontekście prezesa Prawa i Sprawiedliwości, zaś Demirski i Strzępka ba­wią się formą teatru w teatrze. Ich postać spóź­niła się na premierę spektaklu o sobie samym. Dobija się fajtłapowato do drzwi prowadzących na widownię. Człowiek królujący na poli­tycznej scenie nie potrafi wejść do teatralnej sali. Oglądamy znakomitą parodię prezesa PiS — idealnie wystudiowane ruchy rąk oraz mimikę z charakterystycznie wykrzywionymi ustami, które tamują ekspresję mocnych słów, jakby umysł zodiakalnego Bliźniaka sprzeci­wiał się temu, co podpowiadają sentymenty.

„Miałem sen" — mówi Papuga, a zaraz potem Demirski kpi z przypisywanej Kaczyńskiemu wrogości wobec „innych i obcych”. Prowadzony stand-upowo bohater jest zakłopotany tym, co powiedział i dystansuje się do „czarnucha” Martina Luthera Kinga. Z przerażeniem opo­wiada, jak znalazł się pierwszy raz sam na dworcu i musiał kupić bilet z użyciem karty kredytowej. Długo jej nie miał, a teraz nie po­trafi się nią posługiwać. Im większą — postać gra­na przez Papugę — wywołuje temperaturę na widowni, tym bardziej udaje się suspens Strzępki i Demirskiego. Bo kiedy kurtyna idzie w górę, bohater, który robił wrażenie tytułowego, oka­zuje się nie być Kaczyńskim, lecz szefem partii Komicy dla Polski. W tej postaci autorzy spektaklu symbolicznie zawarli przywódców wszyst­kich formacji politycznych, które poczynając od Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, poprzez Sa­moobronę, Ruch Palikota, a kończąc na Kukiz’15 — pośrednio lub bezpośrednio popierały rządzących. Lub też, co na jedno wychodzi, od­bierały opozycji głosy, tak by środowisko Kaczyńskiego bądź Tuska mogło rządzić, lekcewa­żąc dużą część społeczeństwa, wywołując chęć odwetu przy kolejnych wyborach, co jest chyba genetyczną chorobą polskiej demokracji.

Demirski i Strzępka na początku mieli po­mysł, by stworzyć operę o Lechu Kaczyńskim. Koncept opowiedzenia o Jarosławie zrodził się w wakacje, niedługo przed rozpoczęciem prób. Jest znakomity: przecież oszalałe od polityki miliony Polaków marzą, by poznać wynik wy­borów parlamentarnych 2019 roku. Ich finał sta­nowi oś spektaklu, zaś skierowane w prze­szłość dygresje podyktowane są lekturą ksią­żek Roberta Krasowskiego, autora trylogii opisującej polityczną historię III RP, której ostatnia część poświęcona jest karierze Ka­czyńskiego.

Szkoda, że Demirski nie mógł uwolnić się od wpływu lektury. Ma to swoje dobre i złe stro­ny. Do dobrych należy z pewnością scena, któ­rą można nazwać krótką historią III RP. Oglą­damy K. jako polityka uwikłanego w liczne niekonsekwencje — jako architekta znienawidzo­nej przez siebie III RP, bo to przecież on wymy­ślił rząd Tadeusza Mazowieckiego. A i prezyden­turę Lecha Wałęsy, którego na czele Porozumienia Centrum lansował na prezydenta. Po­tem zaś, gdy utracił wpływy, zwalczał zarów­no Mazowieckiego, jak i Wałęsę.

Barwną postacią politycznego kalejdosko­pu jest Aleksander Kwaśniewski, który pojawia się w alkoholowym intermedium. Oglądamy też dramatyczną scenę, gdy po katastrofie smo­leńskiej Jarosław stara się uratować przebywa­jącą w szpitalu matkę przed skutkami fatalnej wiadomości. Pokazuje jej falsyfikaty „Rzecz­pospolitej” z informacjami, że po wybuchu is­landzkiego wulkanu powrót Lecha do Polski przedłuża się, ponieważ płynie statkiem. Jed­nocześnie twórcy spektaklu nie pozostawiają wątpliwości, że wraz ze śmiercią Lecha pozy­tywną relację z łagodniejszym bratem zastępu­je również braterski, ale toksyczny, oparty na chorobliwej rywalizacji, związek z Donaldem Tuskiem.

Jarosława Kaczyńskiego gra Marcin Czar­nik, i nie jest to jego najlepsza rola. Donalda Tuska gra znakomicie Jacek Poniedziałek. De­mirski i Strzępka, którzy wyrastali z dala od warszawskich salonów, prowadzą nas tropem swoich bohaterów do peerelowskiego matecz­nika — do podwórkowej piaskownicy, ciasnego mieszkanka z meblościanką. Portret K. żywi się tym, co mówili o Jarosławie jego szkolni kole­dzy z Żoliborza, to znaczy opowieścią o draż­liwym dziecku wychowywanym przez nad­opiekuńczą matkę. Dialogi K. i Matki Prezesów (Barbara Krasińska) stają się punktem wyjścia ostrej diagnozy zamknięcia na świat, obaw przed innymi — tego, co sprawia, że polska po­lityka jest zacofanym lamusem.

Z tej samej strasznej bajki, co Kaczyński, wy­wodzi się Donald Tusk. Poniedziałek pokazuje faceta, który uczył się męskiej rywalizacji, grając w piłkę nożną. A gdy uznał za stosowne, za­pominał o solidarności z drużyną i myśląc tyl­ko o sobie, wycinał partyjnych przyjaciół bez litości. Znakomita jest scena, gdy obaj bohaterowie — lubiąc się i czubiąc — walczą na peer­elowskiej wersalce. Znajdują w tych chłopię­cych zapasach radość i satysfakcję. Nie zauwa­żając wszakże, że ich walka przeniesiona na szczyty polskiej polityki niszczy kraj. Dlatego nocne rozmowy Polacy prowadzą z użyciem tasaka, który jest bodaj najważniejszym re­kwizytem spektaklu.

Twórcy spektaklu odesłaliby Kaczyńskiego i Tuska na Powązki, gdzie umieścili już sztab Unii Wolności i jej sklerotycznego Ducha. Znakomita Joanna Drozda gra oderwaną od rzeczywistości salonową działaczkę, która jest anachroniczna do szpiku kości. Dzwoniąc do Tadeusza Mazowieckiego, wdaje się w roz­mowę z automatyczną sekretarką. Co chwila kompromituje się podobnymi gestami, świadczącymi o braku orientacji w rzeczywistości. Marząc o powrocie do władzy, pragnie być ponownie bohaterką beztroskich poranków z kawą i „Gazetą Wyborczą”, którą chciałaby reaktywować.

Po emocjonującej rozgrywce przedwybor­czej, w dniu elekcji czeka nas dłuższe oczeki­wanie, bo popsuł się program wyborczy. Ko­namy ze śmiechu z kolejnej polskiej fuszerki, ale gdy pojawiają się mrożące krew w żyłach przecieki, w gardłach powinien zacząć się ro­dzić krzyk przerażenia, co ilustruje scenogra­fia autorstwa Arka Ślesińskiego. Zawarta jest w niej przestroga: wyborco, nie bądź jak wielka rozdziawiona gęba, bo na każdej nowej fali protestu i rozpaczy zwalczający się Kaczyński i Tusk zawsze coś ugrają.

Innych czeka kiepski koniec. Tak jak na pla­kacie, gdzie palec wskazujący na głównego bo­hatera, czyli K., został obcięty. W podtekście jest pytanie, jakie są granice wolności w dzisiej­szej Polsce i czy ręka szkicująca karykaturę rzą­dzącej partii — nie zostanie obcięta, co w Pozna­niu ma kontekst pamiętnej wypowiedzi Cyrankiewicza.

Pewnie już wkrótce dowiemy się, czy moż­na więcej, czy mniej niż po wcześniejszych premierach Strzępki i Demirskiego. Przypomnijmy: w Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej uśmiercony został Andrzej Wajda jako symbol środowiska walczącego z PRL, a niepotrafiącego — z obawy o losy swych politycznych przyjaciół — stworzyć ostrego obrazu na miarę Człowieka z marmuru na temat wykluczonych w III RP. W Tęczo­wej Trybunie 2012 duet szydził z Hanny Gronkiewicz-Waltz na długo przed tym, kiedy stała się bohaterką komisji śledczej. W Klątwie, na kilkanaście miesięcy przed klęską Bronisława Komorowskiego, poka­zali jego ucieczkę z Warszawy. W telewizyj­nych Artystach śnili o obaleniu polityczne­go układu w Warszawie przez sojusz aktorów i kibiców. Po zwycięstwie PiS mówili w Trium­fie woli — „róbmy swoje”. Jednak gdy Stary Teatr padł ofiarą politycznej pacyfikacji, tak jak Polski we Wrocławiu, K. staje się manife­stem beznadziei. Mamy katastroficzne sceny demonstracji i płonącej Warszawy. Doszło do samospalenia, bo Jastrząb Prezesów (Piotr Kaźmierczak) na wieść o przegranej K. rozpę­tuje to, czego ludzie środka boją się najbar­dziej: eskalację radykalizmów.

Jest moment, w którym wydaje się, że Demirski i Strzępka znaleźli panaceum na piekło polskiej polityki. Młoda hakerka Anonymous (Monika Roszko) dzierży w rękach komputer i może zmienić wirtualną przestrzeń polskiej polityki. Paraliżuje ją jednak wściekłość, tak jak autorów spektaklu, którzy tym razem nie dają żadnej perspektywy wyjścia.

W finale mamy triumf woli K. i jego credo zawarte w monologu o tym, że ludzie zamiast zmieniać rzeczywistość, wolą ulegać własnym słabościom. Staje się Kurzem z Jądra ciemności Conrada — zawiedzionym idealistą, który go­dząc się na własne zło, chce, by cierpiał z nim cały świat. Dlatego podpala kraj jak beczkę smoły.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji