„Stare” — nie znaczy „złe”
4 marca w programie pierwszym TVP miała miejsce kolejna premiera Teatru Telewizji. Wojciech Pszoniak postanowił zrealizować w sposób nieco odmienny od standardowego znaną komedię Aleksandra Fredry Dożywocie.
W sumie poziom spektaklu nie jest najgorszy, ale niestety jedno można całości zarzucić Otóż większość wcześniejszych podobnych adaptacji sztuk znanego hrabiego miała jedną cechę wspólną. W teatralnych Ślubach panieńskich czy Zemście odtwarzano charakterystyczne XIX-wieczne postaci i środowiska. Mentalność, sposób bycia, samo zachowanie się aktorów stanowiły jakiś ukłon w stronę przeszłości, a nawet w stronę naszej historii. Aktorzy grający szlachciców zachowywali się jak typowi dawni szlachcice, aktorzy grający służących — jak prawdziwi dawni służący…, a więc normalnie. I mimo podkreślanych przez autora sztuk wad tychże postaci widać było gołym okiem, iż są one jakieś „niedzisiejsze”, jakże różne od chociażby Szmaciaków z komunistycznej, szarej rzeczywistości… Dożywocie Wojciecha Pszoniaka już takie nie jest. Birbancki, Łatka czy Rózia to persony znacznie bardziej „współczesne”. Nie odnajdziemy w ich zachowaniu staropolskiej grzeczności, ani nawet staropolskich śmiesznostek: zachowują się raczej jak typowi dzisiejsi nowobogaccy.
Jeśli taki był zamiar reżysera — został on zrealizowany celująco. Rzeczywiście, niewykluczone, iż „coś jest” w idei, by dane dzieła literackie mogły być realizowane w sposób „jaśniejszy” dla przeciętnej publiki z początków XXI w. Ale… przeprowadzenie podobnego zabiegu w przypadku sztuk Fredry bardzo negatywnie wpływa na istniejący w nich nastrój i komizm. Nowoczesny Birbancki, grany przez Artura Żmijewskiego, nie śmieszy i nie daje się lubić w tak dużym stopniu, jak o ponad wiek starszy jego odpowiednik. Gra W. Pszoniaka (Łatka) jest jedyną w miarę humorystycznie przedstawioną rolą w spektaklu, który bądź co bądź jest komedią. Role Rózi (Edyta Olszówka) i Orgona (Olgierd Łukaszewicz) nie wypadły zbyt dobrze.
Twórcy często szukają nowych środków ekspresji. Stąd Balladyna na motocyklach czy muzyka disco-polo na Weselu Wyspiańskiego. Trzeba jednak pamiętać o tym, iż „współczesne” bynajmniej w świecie sztuki nie znaczy „lepsze”, a „stare” — nie znaczy „złe”. Zamiast dostosowywania powieści i sztuk wielkich dawnych pisarzy do obecnych realiów, może lepiej jednak spróbować po prostu wiernie, ale także bardzo dobrze odtworzyć ich pierwotne intencje twórcze? Kto wie, czy taka próba nie dałaby lepszego efektu…