Sztuka epistolarna
Zdarzało się już, że po ukazaniu się negatywnej recenzji odzywał się znany twórca i atakował autora. Teraz jednakowoż mamy osobliwość nową - oto po ukazaniu się recenzji inni piszący o teatrze skrzyknęli się, by dać mu odpór w liście protestacyjnym. Aliści, czemu iluś tam krytyków, recenzentów, felietonistów zamiast uprawiać zawód, czyli zmierzyć się z Pawłowskim na swoich łamach, zbiera podpisy pod listem - pyta Wacław Krupiński.
Sztuka epistolarna kwitnie. Nic - tylko listy wokół. Jeden listy wynosi, inni piszą. Swoją drogą wcale bym się nie zdziwił, gdyby ten, co listę z 240 tys. nazwisk wyniósł (i doniósł innym), teraz sam znalazł się na liście. I to na wysokim miejscu. Liście wyborczej -rzecz jasna. Ale zostawmy wynosicieli, donosicieli i wszelkich pisatieli. Wróćmy do epistolografów. A tych coraz więcej.
Zdarzało się już, że po ukazaniu się negatywnej recenzji odzywał się znany twórca (bo tylko znani i uznani mają takie pomysły) i atakował autora. Skutki tego były takie, jakie mogły być, czyli autor listu najpierw sam się ośmieszał, a potem był ośmieszany przez adresata. Teraz jednakowoż mamy osobliwość nową - oto po ukazaniu się recenzji inni piszący o teatrze skrzyknęli się, by dać mu odpór w liście protestacyjnym. W związku z publikacją recenzji Romana Pawłowskiego pt. "Artysta jest bardzo chory" z przedstawienia Jerzego Grzegorzewskiego "On. Drugi powrót Odysa" (...) pragniemy wyrazić sprzeciw wobec formy i treści tekstu, który uwlacza jednemu z najwybitniejszych artystów polskiego teatru. Recenzent "Gazety Wyborczej" rzucił czytelnikom na żer prywatność reżysera w stylu godnym pisma brukowego. Przedmiotem swojego zainteresowania uczynil człowieka, a nie dzieło twórcy, naruszając w sposób nikczemny zasady etyki zawodowej i zwyklej ludzkiej przyzwoitości."
Naprawdę nie chciałem pisać znów o teatrze. Co to ja Paweł Głowacki jestem? Oczywiście, daj mi Boże, bym był Głowackim, a nie, dajmy na to, Pawłowskim. Aliści, czemu iluś tam krytyków, recenzentów, felietonistów zamiast uprawiać zawód, czyli zmierzyć się z Pawłowskim na swoich łamach, zbiera podpisy pod listem, który pewnie niskonakładowy "Teatr" opublikuje, bo "Wyborcza" - w życiu. (W tej gazecie i sprostowanie ciężko zamieścić). Aż by się chciało na westchnieniu - panowie, to nieprofesjonalne, pisać listy za darmo - poprzestać, gdyby nie to, że problem jest poważniejszy.
Oto Roman P. pisząc o spektaklu, który w swej pierwszej części mówi o chorobie alkoholowej artysty, czego podstawą jest tekst córki reżysera Antoniny Grzegorzewskiej, napisał bez ogródek (acz nie obcesowo!), że zachodzi związek przyczynowo-skutkowy między tematem sztuki a reżyserem, zatem przedstawienie jest, jakie jest. I o tym pisze Pawłowski. Doceniając gest solidarności Narodowego Teatru z artystą, który walczy z chorobą, stawia zarzut nadużycia wobec publiczności, której sprzedaje się bilety na przedstawienie o tym, dlaczego przedstawienie nie mogło powstać.
Ale, dalibóg, to nie Roman P. wystawił na żer prywatność reżysera, to on sam, podpisując taki spektakl, dopuścił takie komentarze i dał przyzwolenie, by odbywana za publiczne pieniądze terapia, stała się elementem publicznego dyskursu. Przecież zdania, jakie zapisał atakowany recenzent, nie padły przy okazji inscenizacji "Wesela" czy "Krzeseł" Ionesco, które ten wybitny reżyser ma ponoć przygotować w Starym Teatrze.
A ostatecznie i tak nie stan zdrowia reżysera jest ważny, a artystyczny efekt jego pracy. Czyż istotne jest, w jakim stanie przygotował Mikołaj Grabowski "Wyzwolenie" na krakowskiej narodowej scenie, o którym w ostatnim "Teatrze" pisze Elżbieta Morawiec, używając określeń druzgocąca szmira. Żaden stan nie przeszkadzał innemu, wielkiemu, reżyserowi, przygotowywać na tej scenie dzieła wybitne.
W tymże "Teatrze" Wojciech Majcherek w Notatniku recenzenta pod datami październikowymi, kiedy to bawił na Festiwalu Komedii "Talia" w Tarnowie, odnotowuje: Zaskoczenie sprawił Jerzy Stuhr w "Kontrabasiście". Pewnie jego występ nie powinien znaleźć się w konkursie, bo mistrzostwa tego monodramu Stuhr dowodzi już prawie 20 lat. Zanosi się zatem na kolejny list...